koza pisze:Rozgrzewka rozgrzewką, ale moim zdaniem ważniejszą przyczyną łapania bądź nie łapania kontuzji jest... głowa.
...
Natomiast jak jestem usztywniony, to mam dużą szansę na drobne przeciążenia barku, łokcia czy pleców - po prostu mięśnie nie pracują w pełnym zakresie ruchu, bo są permanentnie spięte i dużo większe przeciążenia idą na ścięgna i przyczepy.
To właśnie tu pojawia się typowy błąd ...
Ponieważ wyraźnie "nie idzie" to się zaczyna trzepanie na siłę - byle mocniej, szybciej itd. W myśl zasady - trzeba to "rozruszać".
A powinno być dokładnie odwrotnie - zwolnić, wycofać się, złapać rytm i płynność, po nich zaraz przyjdzie luz i jest komplet.
Wracając do rozgrzewki. Myślę, że przede wszystkim rozmowa zaczęła się nie od momentu od jakiego powinna.
Jak chcę pojechać na korty to biorę kluczyki, wsiadam do samochodu i jadę. Wszystko, cała filozofia.
Ale gdybym miał się wybrać na Dakar to daleko bym tym samochodem nie zajechał.
Taka sama analogia jest i ze sportem. To jego intensywność determinuje nie tylko charakter i długość rozgrzewki ale i ... jej potrzebę wykonania w ogóle ...
Jeżeli nie korzystamy ze swoich aktualnych możliwości fizycznych na wartościach granicznych tylko mamy spore rezerwy to de facto nic nie musimy robić, tylko cieszyć się grą. Organizm rozgrzeje się wystarczająco sam, a dochodzenie do tego poziomu jest względnie bardzo bezpieczne bo do wartości granicznych daleko.
Nie mówię, że na poziomie amatorskim rozgrzewkę należy bagatelizować, ale nie ma kompletnie powodu by ją też jakoś demonizować czy się nią niezdrowo podniecać.