Paradoksalnie, najmniej rozwojowe dla amatorskiego tenisa (mówię o rozwoju techniki, a nie np. nauce zachowania podczas meczu, taktyce, etc.) jest granie z równymi sobie przeciwnikami. Zauważyłem, że ludzie często się wtedy spinają i nie wykorzystują pełni potencjału ze względu na strach przed utratą punktu - nagminne wstrzymywanie ręki, itp. Rozwojowe jest granie z lepszym przeciwnikiem, ale takim, gdzie jesteśmy zmuszeni do gry na 100%, żeby podjąć jakąkolwiek walkę. Wtedy nie ma mowy o zachowawczym graniu i uczymy się jednocześnie m.in. podnoszenia dynamiki gry. Rozwojowe w mojej opinii jest również gra ze słabszymi przeciwnikami, tj. takimi, którzy dobrze trzymają piłkę, ale przy pełnym skupieniu nie są w stanie nam w żaden sposób zagrozić. Jest wtedy miejsce na agresywną grę, nieco więcej ryzyka, a co za tym idzie - rozwój, a w momentach, kiedy punkt staje się naprawdę ważny (np. 40:40 w gemie), zawsze można szukać spokojniejszych rozwiązań.
To co opisuję zauważyłem również na własnym przykładzie. Mam kolegę, z którym nigdy nie wygrałem, chociaż wielokrotnie na szybkich nawierzchniach doprowadzałem do tie-breaków, urywałem pojedyncze sety. Jak nie gram agresywnie, na 100%, nie ma żadnego efektu. Jak gram agresywnie i piłki nie wchodzą (z różnych powodów) - nie ma żadnego efektu. Dopiero 100% i pozytywna ilość trafianych agresywnych piłek daje możliwość nawiązania walki. Zazwyczaj jest tak, że przegrywam i jestem zadowolony ze swojej gry.
Drugi rodzaj zawodników to ci ewidentnie słabi - wielokrotnie mogę po prostu grać bardzo agresywnie i nie jestem za to karcony. W każdej chwili można włączyć wyższy poziom skupienia i wygrzebać się nawet ze stosunkowo ciężkiej sytuacji spowodowanej wcześniejszą grą "na hura".
Najgorsze mecze prowadziłem i prowadzę zawsze z przeciwnikami, z którymi zależy mi na zwycięstwie, a są równi mi lub minimalnie lepsi. Mój tenis zazwyczaj jest daleki od tego, co zazwyczaj gram lub co chciałbym grać. Jak wygrywam to jeszcze jestem to sobie w stanie wewnętrznie wytłumaczyć - większy dyskomfort powstaje w wyniku przegranej, bo ani nie jestem zadowolony z gry, ani z wyniku. Dlatego też od pewnego czasu, kiedy gram z takimi przeciwnikami, raczej staram się grać ofensywnie - czyli grać tenisa, który sprawia mi po prostu frajdę. Są tacy, których cieszy tylko wynik (przebijacze), ale mnie osobiście bardziej cieszy fajny tenis, dlatego też mam przeciwnika, z którym rok/dwa lata temu regularnie wygrywałem, a teraz kiedy już na siebie wpadniemy, raczej przegrywam - mimo to, cieszę się po takim meczu bardziej, niż te dwa lata temu. Nie wstydzę się swojego tenisa, mimo słabego wyniku, ale mam też świadomość, że wynik jest spowodowany wyłącznie tym, że gram w tenisa średnio raz na 2-3 tygodnie. Do tego, kolega o którym wspomniałem to przebijak, z którym gram tylko na mączce, a moja ulubiona nawierzchnia to hard/klepka/trawa. Reasumując, w momencie, w którym nie mam czasu na regularną grę w tenisa, wolę dostać oklep grając ofensywnie, niż wygrać grając balony. Spędzam na korcie jakieś 15h tygodniowo i trochę boli, że tylko pracuję z ludźmi, zamiast samemu grać. Ale cóż - trzeba przeczekać.