Przy okazji pobytu hohvara na Lubelszczyźnie udało mi się zaciągnąć go nocną porą na kort. Miałem nadzieję na duży handicap, graliśmy w końcu na moim ulubionym hardzie, ale łatwo było tylko na rozgrzewce.
Nowa nawierzchnia, inne ( niezbyt silne ) oświetlenie i czekające w hotelu atrakcje na tyle zdekoncentrowały Mariusza, że liczyłem na łatwy skalp. Złudne nadzieje...
Oczywiście tylko zaczęła się gra na punkty i nagle kolega przypomniał sobie, jak się odbija sierściucha. Robił to na tyle perfidnie, że musiałem wyciągnąć seta ze stanu 3:5. Początek seta minął dość szybko, bo wymian nie było dużo, że względu na obustronne błędy. W miarę upływu czasu szło nam coraz lepiej i końcówka była już całkiem emocjonująca .
W drugim secie podtrzymywaliśmy niezłą grę z fajnymi wymianami, graliśmy nawet jak prawdziwi mężczyźni, bo przełamań było jak na lekarstwo . Hohvar męczył mnie ciasnymi crossami forhendowymi, próbowałem odgryzać się atakami z forhendu po linii, mimo przegranego seta z gry jestem zadowolony.
Trzeci set to coraz mniej sił i przez to więcej gry w obronie z mojej strony. Wyszedłem co prawda na 5:2, ale radości w tym momencie jakoś nie poczułem . Mariusz oczywiście w tym momencie zaczął grać jak natchniony, obronił kilka meczboli, wyciągnął na 5:4, ale tym razem klątwa nie zadziałała. Grając wybitnie defensywnie - - udało mi się przełamać i domknąć mecz.
Starałem się umilić koledze pobyt na kresach i grać momentami choć trochę podobnie do jego stałego sparingpartnera ( slajsiki z obu stron, skróty, siatka ), ale nie jestem pewien czy to docenił . Kolejny raz fajny meczyk w przyjemnej atmosferze, tym razem mieliśmy nawet godzinkę czasu przed meczem na ploteczki i inne takie . Dzięki i do zobaczenia .