Hmmm... Myślę i myślę i wymyśliłam
, że może taki ludź pierwotny odkrył, że mięso daje mu więcej energii? (To tak w dużym skrócie i uproszczeniu).
Ile on się musiał naganiać za tymi jagodami czy nasionkami, a tak - maczuga, zwierz ubity i rodzina nakarmiona. Jasne - trzeba go upolować, ale człowiek mądre zwierzę i zaczął wymyślać, jak to sobie ułatwić. Skąd myśl o polowaniu? Może zobaczył jakiegoś wilka wcinającego sarenkę i stwierdził, że też może, przy okazji załatwiając sobie skórę na odzienie... Tak sobie jeszcze myślę, że do mięsa mogliśmy dojść też osiedlając się. Zbierali, zauważyli, że się zasieje i rośnie, to zostali w jednym miejscu zamiast łazić bez końca. Przybłąkał się pies. Ale i koza, która dawała mleko. Koza miała skórę, miała mięso i już poszło...
Co do tego wstrętu do surowizny - jak robię mielone i chcę sprawdzić, czy wystarczająco dosoliłam mięso, to jakoś nie mam wstrętu.
Jasne, że to z przyprawami, ale pamiętajmy, że my jesteśmy do nich totalnie przyzwyczajeni. Ja teraz solę o połowę mniej niż kiedyś i wydaje mi się tak samo dobre, widać kubki smakowe się przyzwyczaiły, wyostrzyły.
Gdybyśmy od małego nie znali przypraw, to pewnie inaczej by się to przedstawiało (choćby analogia do maluchów - jak im się gębusia szczerzy na papkę z kuraka i marchwi, która już dla siedmiolatka będzie obrzydliwa i bez smaku).
Ależ w dziwne rejony internetu zawędrowałam... Ogień przynieśli nam reptilianie, mięso nauczyliśmy się jeść od przebrzydłych jaszczurów i w ogóle wszyscy zginiemy.
Przypomniałam sobie z dzieciństwa ferie u babci - prawosławnej - podczas wielkiego postu (wtedy kategorycznie nie można jeść niczego odzwierzęcego, nawet innych garnków się używa) i moje odkrycia nowych smaków. Siedziałam wpatrzona na stołeczku patrząc jak ona miesza, próbuje i dosypuje, jak jakaś czarownica nad kociołkiem.
Ale nie o tym - brak mięsa w ogóle mi nie przeszkadzał, wszystko było pyszne i pożywne. I nie był to dla niej problem, żeby codziennie było co innego, to było zupełnie naturalne. Nie przeglądała tysiąca książek kucharskich w poszukiwaniu jak zrobić coś bez zwierzęcego tłuszczu.
Chyba ludzkość nigdy nie jadła tyle mięsa, co teraz, bo nigdy nie było tak łatwo dostępne. Za komuny było, bo było od hodowcy, bo sklepie też ze świecą szukać, ale taką świnkę też zabijało się od święta raczej (a układ pokarmowy mamy najbardziej zbliżony do świni właśnie, która jest wszystkożerna).
Po tym, jak wielu ludzi zainteresowanych jest kupnem jajek od kur z wolnego wybiegu, stwierdzam, że najczęstszym wyznacznikiem jest tylko cena. Jak komuś nie wystarcza do pierwszego to ostatnie o czym myśli, to ta biedna kura na siłę karmą rozpychana... I ten zafoliowany wstrętny kurczak naładowany antybiotykami staje się jedyną opcją pożywnego posiłku. A tego się dzieci w szkole nie uczy, bo program nie przewiduje. Jest o zbilansowanej diecie, ale jak nauczyciel się nie wykaże, to informacji o tym, że te wartości energetyczne o których się mówi, to tylko z jajek od babuszki na straganie.
No to po tym wszystkim... Dziś ravioli ze szpinakiem i fetą.
"Elfy są urocze. Rzucają urok. Elfy są czarowne. Splatają czary. Ich uroda powala. Strzałą. Kłopot ze słowami polega na tym, że ich znaczenie może się wić jak wąż. A jeśli ktoś chce znaleźć węże, powinien ich szukać za słowami, które zmieniły swój sens. Nikt nigdy nie powiedział, że elfy są miłe. Elfy są złe."